W
Widzewie rozegrał 23 spotkania w których strzelił 8 bramek. Kibic
Widzewa z Koluszek, który nie podbił Łodzi, ale dzięki temu
ułożył sobie życie w Stanach Zjednoczonych. O przyczynach spadku,
trenerze Lenczyku w rozmowie z Jarosławem Cecherzem.
ŁK:
Przychodził pan do Widzewa z Koluszek w bardzo młodym wieku. Debiut
w barwach RTS zaliczył Pan mając siedemnaście lat.
Jarosław Cecherz: To były inne czasy. W tym okresie grałem w reprezentacji Polski juniorów i propozycji miałem naprawdę dużo. Między innymi z ŁKS-u. Jednak koniec końców klub wybrało serce. Koluszki są Widzewskie od zawsze, więc nie miałem problemu z wyborem drużyny. A czy to była przemyślana decyzja pod względem piłkarskiej przyszłości? Nie wiem. Nigdy nie będę żałował, że trafiłem do Widzewa, że jestem kojarzony z Czerwono-Biało-Czerwonymi. Przez to również mój brat jest kojarzony z Widzewem, bo faktycznie był wielkim kibicem łodzian.
ŁK:
Teraz kariery młodych piłkarzy są inaczej prowadzone. Zazwyczaj
piłkarz zmienia ligi poziom po poziomie. Pan, natomiast od razu
przeskoczył kilka klas rozgrywkowych.
JC:
Z jednej strony była to kapitalna sprawa. Trenowanie z takimi
gwiazdami było niepowtarzalnym przeżyciem. Gdy patrzę na polską
piłkę z perspektywy USA odnoszę wrażenie, że niektórzy piłkarze
grający obecnie w ekstraklasie nie mieliby prawa nawet przyjść na
trening tamtego Widzewa. Różnica w wyszkoleniu technicznym piłkarzy
jest bardzo duża. Miałem możliwość uczestniczyć w zajęciach z
piłkarzami, których widziałem rok wcześniej w telewizji. Henryk
Bolesta, Marek Dziuba, Wiesiek Cisek to były uznane marki na
piłkarskim rynku. Akceptacja, szacunek takich zawodników to ogromne
wyróżnienie.
Trafiłem
na kapitalnego szkoleniowca, podkreślę jeszcze raz- szkoleniowca,
jakim był Orest Lenczyk. On wydał opinię, że warto mnie
sprowadzić do Łodzi. Gra w piłkę, umiejętności czysto
piłkarskie to jedna rzecz. Innym ważnym aspektem jest psychika. To
jak radzisz sobie ze stresem, emocjami. Ja nie potrafiłem aż tak
się przebić, pokazać umiejętności, których oczekiwało się od
piłkarzy Widzewa. Dlatego to różnie się potoczyło. W Widzewie
spędziłem osiem lat, nigdy się mnie nie pozbyto. Trafiałem na
wypożyczenia i bardzo szybko wracałem do klubu. W ekstraklasie nie
rozegrałem wielu spotkań, jednak po spadku dostałem szansę i
sądzę, że ją wykorzystałem. Przede wszystkim byłem dumny, że
jestem w Widzewie. Cała przygoda jednak nie zakończyła się
dobrze. Chciałem wyjechać, robiono mi problemy. Miałem ofertę ze
Szwajcarii, jednak klub zablokował mój transfer, zażądał dużo
więcej pieniędzy. Tego bardzo żałuję.
W tamtych czasach przepisy były inne. Mimo wygaśnięcia kontraktu, piłkarz cały czas należał do klubu i nie mógł zmienić drużyny bez zgody aktualnego pracodawcy. Ktoś chciał na mnie zarobić i przez to musiałem podjąć decyzję o wyjeździe do USA. Ze sportowego punktu widzenia żałuję, jednak pod względem poziomu i stabilności życia była to bardzo dobra decyzja. Różnie się te losy toczą.
W tamtych czasach przepisy były inne. Mimo wygaśnięcia kontraktu, piłkarz cały czas należał do klubu i nie mógł zmienić drużyny bez zgody aktualnego pracodawcy. Ktoś chciał na mnie zarobić i przez to musiałem podjąć decyzję o wyjeździe do USA. Ze sportowego punktu widzenia żałuję, jednak pod względem poziomu i stabilności życia była to bardzo dobra decyzja. Różnie się te losy toczą.
ŁK:
Skąd się bierze ta różnica zdań na temat trenera Lenczyka? Pan
podkreślił słowo szkoleniowiec, z drugiej strony często słychać
opinie, że to co najwyżej „pan od WF-u”.
JC:
Oczywiście, trener Lenczyk duża wagę przykładał do treningów
fizycznych. Jednak to był człowiek, który wiedział jak to robić.
To nie było tak, jak dzisiaj, że trener nie ma pojęcia o
biomechanice, o wysiłku i bierze sobie do pomocy trenera od
przygotowania fizycznego. To był szkoleniowiec, który to wszystko
wiedział. Robił badania i wiedział, któremu zawodnikowi, jakie
obciążenia fizyczne są potrzebne. Treningi były ciężkie, ale to
było kontrolowane.
ŁK:
Nie dostawaliście takich samych ilości powtórzeń ćwiczeń, co
niestety jest jeszcze praktykowane w Polsce.
JC: To jest właśnie to. Są trenerzy, jak Orest Lenczyk, którzy potrafią dostosować obciążenia do zawodnika, są tacy, którzy wkładają wszystkich do jednego worka i kończy się to źle. Każdy zawodnik jest inny i każdy ma inny maksymalny pułap swojego organizmu. Nigdy nie powiem na szkoleniowca złego słowa. On dał mi szansę debiutu, pozwolił grać w ekstraklasie. On również mnie odstawił od składu, bo widział, że nie jestem jeszcze przygotowany psychicznie do gry. Nie mogę mieć o to pretensji. Bardzo szanuję jego wiedzę. Czy był trudnym człowiekiem? Różnie ludzie mówią. Dla mnie był osobą z wyższej półki, zresztą wyniki jako trenera też go bronią. Można go darzyć sympatią lub nie, ale klub to nie jest towarzystwo wzajemnej adoracji by wszyscy wszystkich lubili.
ŁK:
Kogo piłkarze bardziej się bali po porażkach: trenera Lenczyka czy
pani Basi?
JC:
(śmiech). Ja mogłem się trochę obawiać pani Basi, ale nie
piłkarze z autorytetem, którzy wtedy w klubie byli. Taki był
klimat tego Widzewa. Pani Basia, faktycznie krzyczała, jednak to
budowało ducha drużyny. Tego teraz nie ma, niestety czasy się
zmieniły. Szacunek do trenera zawsze był. Trenerzy byli różni,
ale zawsze czuło się respekt. Gdy wróciłem do Widzewa, trenerem
był Waligóra i jego akurat jako młody zawodnik się bałem.
ŁK:
Trener Lenczyk potrafił chyba również odpowiednio wyczuć
psychicznie piłkarza i wiedział kiedy dać szansę debiutu. Panu,
kibicowi Widzewa, zaufał w derbach Łodzi.
JC: Nawet o tym pan wie! To było fajne, bo trener obserwował moje postępy na treningach. Pamiętam, że przed tym meczem nie było wiadomo kto pojedzie na derby. Jednak na ostatnim treningu, gdy grały dwie jedenastki naprzeciw siebie, musiałem zaprezentować się na tyle dobrze, że trener mnie docenił i powołał do kadry na to spotkanie. Występ w derbach to niesamowite przeżycie. Potem udało mi się zagrać dobre spotkanie z Bałtykiem w Gdyni, i z Górnikiem, gdzie grałem przeciwko Janowi Urbanowi. To są rzeczy, których się nie zapomina. Zostałem wrzucony na głęboką wodę, spaliłem się i musiałem kolejny rok czekać na swoją szansę. Tak to w sporcie bywa, nie mam o to żadnych pretensji.
ŁK:
Wrócił pan do Widzewa w sezonie, gdy łodzianie spadali z ligi.
Czterech trenerów, duże wzmocnienia a jednak czegoś zabrakło do
utrzymania.
JC:
Tu dochodzimy do ważnej sprawy. Wszystko zaczęło się od
transferów. Przyszedł Jacek Bayer, mój bardzo dobry kolega, ale
też rywal do walki o miejsce w składzie. Miałem satysfakcję, że
jako młody chłopak tę rywalizację z Jackiem wygrałem. A dlaczego
spadliśmy? Coś poszło nie tak. Nie będę szukał winy u
szkoleniowców. Wszystko zostało postawione na głowie. Zakupy do
klubu zostały zrobione na „hura” i zamiast europejskich
pucharów, skończyło się na drugiej lidze.
ŁK:
Czy te transfery spowodowały, że zabrakło „Widzewskiego
charakteru”?
JC:
Nie. Charakter w zespole był. Brakowało czegoś innego. Transfery
robi się w sposób przemyślany a nie na zasadzie, że jak ktoś
dobrze gra w lidze, to się go kupuje nie biorąc pod uwagę innych
czynników. Wydaje mi się, że kupiono zawodników na takie pozycje,
które nie wymagały wzmocnień. Jakość samych graczy była wysoka,
jednak nie wszystko współgrało na boisku. Piłkarzy dobiera się
również pod względem charakteru, pasujących do klubu i szatni.
Mam wrażenie że w Widzewie wyglądało to tak:
-
O jest tam piłkarz, który się wyróżnia
-
A jest nam potrzebny zawodnik, na tę pozycję?
-
Nie wiem, ale go weźmy.
Wydano
pieniądze i piłkarze musieli grać. Był bałagan, chaos. Skoro
trafiły do klubu uznane nazwiska to automatycznie powinniśmy grać
w pucharach. Tak to niestety nie działa.
ŁK:
Ma pan satysfakcję, że po spadku został pan w klubie i pomógł w
wywalczeniu awansu?
JC:
Oczywiście. Później Widzew poszedł dalej i nie pamiętano o
takich chwilach. Ten sezon to był dla mnie kapitalny czas.
Wychodziłem regularnie w pierwszej jedenastce, byłem najlepszym
strzelcem zespołu razem z Leszkiem Iwanickim. Czułem się
znakomicie, rozgrywałem dużo spotkań. Nieważne było dla mnie czy
to pierwsza czy druga liga. Ważne, że to był Widzew. Zresztą
wtedy w Łodzi zostało dużo piłkarzy.
ŁK:
Pana ostatnie chwile w Łodzi to sezon 92/93. Wtedy powoli już
tworzył się mistrzowski Widzew, w składzie byli Koniarek,
Wyciszkiewicz, Michalczuk. I to właśnie w tym sezonie strzelił pan
swoją pierwszą bramkę w ekstraklasie
JC: Z Markiem Koniarkiem rozegraliśmy w ataku dużo spotkań. Po sezonie był pomysł, by sprzedać mnie na zachód jednak nie wszystko się udało.
JC: Z Markiem Koniarkiem rozegraliśmy w ataku dużo spotkań. Po sezonie był pomysł, by sprzedać mnie na zachód jednak nie wszystko się udało.
ŁK:
Za co otrzymał pan żółtą kartkę po strzeleniu bramki w Derbach
Łodzi?
JC:
Za radość. Pobiegłem cieszyć się z kibicami i za to otrzymałem
upomnienie od sędziego. Zawsze byłem emocjonalny a to była moja
pierwsza bramka w ekstraklasie, dodatkowo strzelona ŁKS-owi, więc
nie mogłem inaczej zareagować.
ŁK:
Mimo gry w Widzewie, pana losy wiążą się po części z ŁKS-em.
Debiut w derbach, pierwsza bramka na najwyższym szczeblu
rozgrywkowym także.
JC: Jak już wspomniałem, miałem propozycję przejścia do ŁKS-u. Jednak mając do wyboru Widzew i klub z Al. Unii nie mogłem wybrać inaczej. Wybrało serce. Czy była to decyzja dobra dla mojego piłkarskiego rozwoju? ŁKS wprowadzał wtedy dużo młodych piłkarzy do seniorskiej piłki, Widzew odwrotnie. Był zespołem ułożonym, z dużymi nazwiskami. Pod tym względem można się zastanawiać, czy to był dobry wybór. Ja jednak tego nie żałuję w żadnym wypadku.
ŁK:
Nie zrobił pan dużej kariery w Widzewie, ale dzięki temu trafił
pan do Stanów Zjednoczonych. Ironia losu?
JC:
Trochę tak. Nigdy nie będę żałował że znalazłem się USA.
Trafiłem tu przez przepisy UEFA. Byłem zawieszony w Widzewie, bo
chciałem odejść do Szwajcarii, więc poddałem się tak zwanej
„Wolnej karencji”. Polegało to na tym, że nie mogłem grać w
Europie, więc by być w grze, wyjechałem do Stanów. Dołączyłem
do polonijnego klubu Eagles. Dzięki prezesowi drużyny, mogłem
trenować codziennie i po roku trafiłem do zawodowej piłki. Mało
osób w Polsce wie, że wtedy nie było MLS ale była A-League. W
pierwszym sezonie zdobyliśmy mistrzostwo Stanów Zjednoczonych.
Trenerem był Bob Gansler, który po pierwszym treningu zapytał co
ja tu robię. Tak się losy potoczyły. Na koniec ciekawostka. Gdy
byłem w Stanach, Widzew cały czas żądał za mnie pieniędzy.
Miejscowi działacze pojechali do Warszawy zapłacić za mnie bym
mógł spokojnie grać. Byłem dumny, że amerykanie, którzy nie
znali pojęcia transferu gotówkowego, wyłożyli na mój transfer
środki. Tu się osiedliłem, tu mam dzieci. Niczego bym nie zmienił
w swoim życiu.
fot: naszekoluszki.pl
Betway Casino (2021) Bonuses & Review | Honest Review
OdpowiedzUsuńBetway casino 토토 먹튀 사례 review 장원도메인 including bonuses and 1xbet promos ✓ €1600+ 토토 커뮤니티 in Bonuses ✓ Games and Live Casino 스트립 포커 Review ✓ Free Spins.