wtorek, 27 marca 2018

"Moje losy w Widzewie były różne". Jacek Bayer w rozmowie o pobycie w Widzewie.





Do Widzewa przychodził jako reprezentant Polski. W Łodzi oczekiwano, że ten wysoki napastnik, swoimi golami zapewni walkę o mistrzostwo. Mimo zachowania skuteczności, Czerwono-Biało-Czerwoni z nim w składzie spadli z pierwszej ligi. Moim rozmówcą na temat pobytu w Łodzi był Jacek Bayer.



ŁK: Przez długi czas był pan związany z Jagiellonią. Ponadto otrzymał pan powołanie do reprezentacji jako pierwszy piłkarz z tego klubu. Jak pan wspomina ten wyjazd, biorąc pod uwagę, jak wielcy piłkarze byli w tamtej reprezentacji, między innymi Włodzimierz Smolarek?

Jacek Bayer: To było wielkie zaskoczenie, ponieważ dostałem powołanie od razu do pierwszej reprezentacji. Można to uznać za pokłosie mojej dobrej gry w drugiej lidze, gdzie strzelałem dużo bramek, byłem królem strzelców po pierwszej rundzie. Myślę, że nie tyle chciano mi dać szansę do grania, bo sam w to nie wierzyłem, ale zobaczyć jak to wygląda, poobserwować. Tak się złożyło, że miałem okazję, jako zawodnik drugoligowy, spotkać się na zgrupowaniu przed meczem eliminacyjnym do Mistrzostw Europy z ludźmi, których podziwiałem w telewizji. Było to dla mnie wielkie przeżycie. Jest to coś, czego się nie zapomina.

ŁK: Miał pan szczęście do spotykania legend Widzewa. W kadrze Włodzimierz Smolarek, a w Widzewie, jako piłkarz, współpracował pan z legendarnym prezesem- Ludwikiem Sobolewskim. Jak pan wspomina prezesa Sobolewskiego?

JB: Oczywiście zagranie razem przez czterdzieści pięć minut z Włodzimierzem Smolarkiem, było dla mnie ogromnym wyróżnieniem, pomijając jaki to był mecz oraz w jaki sposób się zakończył. To była dla mnie wielka sprawa. Przeżycie, którego się nie zapomina. Jeśli chodzi o drugą część pytania, przychodząc do Widzewa, ściągnął mnie prezes Brzozowski, o ile się nie mylę. Potem nastąpiły zmiany organizacyjne i współpracowałem z panem Sobolewskim. Był to człowiek na poziomie. Miałem z nim parę rozmów i powiem szczerze, wspominam go dobrze, mimo że ta nasza współpraca układała się, jak się układała. Moje losy w Widzewie były różne. Wspominam zarówno dobre momenty jak i trudniejsze. Rozstanie z Widzewem nie było takie, jakbym sobie wymarzył, ale tak się stało.

ŁK: Czytałem w wywiadach z panem, że po tym spadku i kontuzji, której pan doznał, chciał pan wrócić do Jagiellonii.

JB: Ja powiem trochę inaczej. To było tak, że przychodząc do Widzewa, podpisałem kontrakt na dwa albo trzy lata. Mówiąc szczerze pierwsza runda, mimo niskiego miejsca w tabeli, była dla mnie niezła. Strzeliłem siedem bramek i zostałem najlepszym strzelcem w drużynie. Już wtedy pan Sobolewski chciał przedłużyć mój kontrakt i rozmawiał o tym ze mną. Coś we mnie widział, również możliwość dalszej współpracy. Momentem przełomowym, najważniejszym związanym z Widzewem, była ta nieszczęśliwa kontuzja. Ciekawostką jest, że odniosłem ją w meczu sparingowym z Jagiellonią. To w ogóle jest takie zapętlenie. Uraz został źle zdiagnozowany, bo okazało się, że miałem pękniętą „strzałkę”, a prześwietlenie tego nie wykazało. Trenowałem na pół gwizdka, przed samą ligą wyszedłem na sparing, w czterdziestej piątej sekundzie kość mi pękła. Niestety to był tak długi rozbrat z piłką, że w rzeczywistości wróciłem do gry dopiero na pięć ostatnich spotkań, gdzie szansa na utrzymanie była niewielka. Żałuje bardzo, że nie mogłem uczestniczyć w spotkaniach od początku do końca w rundzie rewanżowej, bo myślę, że też bym pomógł trochę kolegom z drużyny w walce o utrzymanie. A tak, wróciłem w momencie, gdzie prawie wszystko było rozstrzygnięte. Zdążyłem jeszcze tylko strzelić dwie bramki. Zostałem tylko na początek drugiej ligi, a szkoleniowcem był Paweł Kowalski. Nasza współpraca z trenerem niezbyt dobrze się układała. Były takie historie i zawirowania, że w pewnym momencie spakowałem się i wróciłem do domu. Były jeszcze prośby, żebym wrócił, dzwoniono do mnie. Tak się złożyło, że w momencie, gdy się zdecydowałem, żeby wrócić, zadzwonił do mnie Jurek Leszczyk- były piłkarz Widzewa z którym grałem w Jagiellonii. Zaprosił mnie na testy do Belgii. Znalazłem klub, który chciał za mnie wyłożyć pieniądze, tu niestety Widzew postawił zaporową cenę. Wtedy nasze wspólne drogi się zakończyły. Byłem młody, krnąbrny, byłem kawalerem, a to też miało znaczenie. Żałowałem bardzo, że mnie tak potraktowano, że nie dano mi szansy odejść do tej Belgii. Tak się potoczyło, jak się potoczyło. Nie grałem w piłkę prawie rok czasu.

ŁK: Teraz wiadomo skąd w wywiadach udzielonych przez pana, jeżeli rozmowy schodziły na temat Widzewa, czuć pewien uraz. Przed chwilą pan powiedział, że wrócił pan na ostatnie kolejki i nie było praktycznie szans na utrzymanie. Miało miejsce jednak spotkanie, które mogło przedłużyć Widzewowi szansę na utrzymanie, czyli mecz z ŁKS-em. Dziennikarze w całej Polsce zastanawiali się czy ŁKS nie odda tego spotkania Widzewowi. W poprzednich latach zdarzało się, że Widzew pomagał lokalnemu rywalowi i go ratował przed spadkiem. Jak pan wspomina to spotkanie? W wypowiedziach byłych piłkarzy Widzewa z tamtego meczu wynikało, że zawodnicy ŁKS-u wyszli zmotywowani, jakby grali o Mistrzostwo Polski, mimo że o nic nie walczyli.

JB: Będąc w Widzewie, grałem w pierwszym meczu derbowym. Wtedy trenerem był Janek Tomaszewski. W drugim meczu już nie grałem, bo wróciłem w samej końcówce sezonu, o ile dobrze pamiętam w meczu z Górnikiem Zabrze. Nie wiem czy byłem na tym meczu, bo rehabilitowałem się w Białymstoku. Pamiętam ten pierwszy mecz, kiedy zremisowaliśmy u nas 1:1, gdzie atmosfera była niesamowita. Kto nie grał nigdy w derbach, ten nie zdaje sobie sprawy, jaki to jest mecz. O podwójnym wymiarze ryzyka, jak ja to mówię (śmiech). Furczało, było bardzo ostro, mimo że znaliśmy się z chłopakami. Gdy byłem zawodnikiem Widzewa, spotykaliśmy się z Jackiem Ziobro czy Piotrkiem Sobczyńskim. Jednak na boisku ten mecz derbowy wyzwalał całkowicie inne odczucia. Walka była ostra i myślę, że ŁKS po prostu nie odpuścił. Grali normalnie na całego i dla swoich kibiców, także nie ma co się temu dziwić.

ŁK: Przed sezonem przyszedł pan z Jagiellonii, gdzie strzelał pan w Białymstoku bramki jak na zawołanie. W składzie był młody Tomasz Łapiński, Wiesław Wraga, Leszek Iwanicki. Może to nie był skład na Mistrzostwo Polski, ale przynajmniej na środek tabeli. Co się wydarzyło, że ta drużyna spadła?

JB: Wówczas, jak dobrze pamiętam, do Widzewa przyszło czterech zawodników. Przyszedłem ja, Jarek Michalewicz (też z Jagiellonii), Grzesiu Waliczek i Andrzej Kretek. Było naprawdę kilku klasowych zawodników. Leszek Iwanicki w pierwszej rundzie nie grał, bo wyjechał, jak się nie mylę, do Korei. Nie pamiętam już dokładnie. Wrócił dopiero na rundę rewanżową. Byli również Wiesiu Wraga i Mirek Myśliński. To takie legendy ze starego Widzewa. Także Kazimierz Przybyś- reprezentant Polski oraz Wiesiek Cisek. Jeżeli chodzi o nazwiska, nikt się nie spodziewał, że ten zespół może spaść. Jak pamiętam, było dużo zawirowań z prezesami i przede wszystkim z trenerami. Mimo krótkiego czasu miałem chyba pięciu trenerów, kiedy grałem w Widzewie. Prowadził nas trener Waligóra, który mnie ściągał, a następnie trener Tomaszewski, trener Fudalej i na końcu Paweł Kowalski. Roszady były bardzo duże, być może to pochodna słabych wyników. Trochę nieszczęśliwych porażek, bo pewnych rzeczy nie wykorzystywaliśmy, marnowaliśmy rzuty karne. Paskudna runda się trafiła, powiem szczerze. Nie zasługiwaliśmy na spadek, a tak się stało. Ten skład na papierze nie był taki słaby.

ŁK: Grał pan w Widzewie z młodym- bo dwudziestojednoletnim- Tomaszem Łapińskim. Czy już wtedy popularny „Łapa” przejawiał potencjał na przyszłego reprezentanta Polski?

JB: Dużo się mówiło w Białymstoku o tym, dlaczego Tomek nie trafił do Jagiellonii, będąc zawodnikiem z niedalekich Łap, raptem dwadzieścia kilometrów od Białegostoku. Tomka spotkałem już wcześniej, będąc zawodnikiem Jagiellonii. Pojechaliśmy na turniej di Indii z reprezentacją Polski. Przyjechałem tam jako starszy zawodnik. Tomek też tam był. Sprawiał wrażenie spokojnego i ślamazarnego, ale bardzo fajnie czytał grę. Gdy trafiłem do Widzewa, grał on jako podstawowy zawodnik, także myślę, że tutaj bardzo dobrze się rozwijał. Widać było u niego potencjał na zawodnika bardzo solidnego. Co się okazało, został jednym z najbardziej konkretnych obrońców w tamtym okresie.

ŁK: Ten spadek to poniekąd ironia losu. Odchodził pan z Jagiellonii do Widzewa, by walczyć o tytuły, a pana były klub jak i obecny spadły z ligi.

JB: Z upływem lat, mogę powiedzieć, że odchodząc z Jagiellonii też się przyczyniłem do spadku, a przychodząc do Widzewa nie pomogłem. Ja cały czas powtarzam, że ta kontuzja bardzo zaważyła na mojej postawie. Tak mi się wydaje. Wypadłem z gry na ładne trzy, cztery miesiące. Potem dalsze losy w Widzewie… Niezbyt dogadałem się z trenerem Kowalskim, który zachował się, według mnie oczywiście, nie w porządku. Żal do działaczy też troszeczkę miałem. Żałuję, że nie odszedłem do Belgii, to była szansa odskoku za granicę. Wiadomo, w naszych czasach wyjazdy za granicę były bardzo trudne. Jeśli się nie gra, ciężko się potem odbudować. Trochę mi to zajęło, ale już nie wróciłem na ten najwyższy poziom. Mam mieszane uczucia z tym związane. Mówiono, że w Widzewie się nie zaaklimatyzowałem, że źle się czułem. W rzeczywistości miałem tam wielu przyjaciół. Uważam, że pod tym względem atmosfera w zespole była dobra. Bardzo blisko się przyjaźniłem z Mirkiem Myślińskim. Szkoda, że to się tak potoczyło. Po jakimś czasie przychodzą różne wspomnienia i człowiek się zastanawia, jak by się zachował, mając dzisiejszą wiedzę. Może ja też byłbym mniej krnąbrny. Ale takie były czasy.

ŁK: Jako człowiek związany z Widzewem i z Jagiellonią miał pan możliwość zobaczyć, jak stadiony oraz cała infrastruktura się zmieniła.

JB: (Śmiech) No tak. Wrażenie niesamowite. Powiem szczerze, było miło wyjść na tę murawę, zobaczyć od środka jak to wygląda. Przypomnieć sobie „nasze” czasy, gdzie byliśmy zespołem, który miał walczyć o europejskie puchary i trenowaliśmy na tym pasku za bramkami... Nawet boczne boisko nie nadawało się do trenowania. Nie mieliśmy gdzie ćwiczyć, wchodziliśmy czasami na główną murawę. Możliwości do treningów były bardzo słabe, chociaż nie wiem, czy teraz Widzew nie mota się za bardzo. Podejrzewam, że na tym głównym boisku też dużo nie trenuje.

ŁK: Teraz na Łodziance znajduje się obiekt, który sprawia trochę problemów, jeżeli chodzi o jakość.

JB: Właśnie. Pod tym względem mamy w Łodzi jeden z piękniejszych stadionów. Świetnie to wygląda, publika- coś wspaniałego. Nic się nie zmieniło pod tym względem. Gdybyśmy grali lepiej to i publika byłaby żywsza. Tak to bywa. W tej chwili trzymam kciuki, żeby Widzew awansował. Z takimi kibicami i z takim stadionem trzecia liga to zdecydowanie za mało. Mają bardzo doświadczonego trenera, który musiał się tej ligi nauczyć, bo mogę sobie tylko wyobrażać, jaki to jest przeskok dla trenera Smudy.

ŁK: Otrzymał pan tytuł najlepszego piłkarza osiemdziesięciolecia na Podlasiu. Jak rozumiem za taksówki w Białymstoku nie musi pan płacić, gdy jedzie pan na Jagiellonię?

JB: (Śmiech). Powiem szczerze, nie korzystam z taksówki. Stadion mam niedaleko, więc idę spacerkiem. Przyjemna droga, można się dotlenić. Tyle lat minęło, że nie jestem już tak bardzo rozpoznawalny. Staram się jak mogę, jednak moje obowiązki są takie, że nie zawsze mogę być na meczu. Dużo spotkań oglądam w telewizji. Cieszę się też, że mamy ładny stadion. Widzew dołączył do grona miast, w których znajdują się naprawdę ładne stadiony. Teraz tylko życzę awansu sportowego, żeby iść do przodu, do góry.


fot: Sparta Augustów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz