W Widzewie spędził jeden sezon. Strzelił bramkę w derbach Łodzi. Waleczny ale twardo stąpający po ziemi. Andrzej Tychowski w rozmowie na temat jego pobytu Łodzi.
ŁK:
Do Widzewa przychodził Pan, gdy prezesem był Zbigniew Boniek. W
klubie miało być „skromnie, ale godnie”. Udało się osiągnąć
ten cel przez aktualnego prezesa PZPN-u?
Andrzej
Tychowski: Przyszedłem do Widzewa już po awansie do ekstraklasy.
Nie miałem możliwości porównania tego co zastałem w Łodzi z
innymi klubami z najwyższego szczebla rozgrywkowego, więc trudno mi
oceniać jakie warunki zapewnił prezes Boniek. Byłem na pewno
bardzo zadowolony, niczego nam nie brakowało. Myślę, że prezes w
tym trudnym czasie stanął na wysokości zadania.
ŁK:
Pierwsze Pana spotkanie w Łodzi to dwanaście minut z Groclinem. Jak
wspomina Pan debiut na stadionie przy Piłsudskiego?
AT:
Tamten mecz ma ciekawą historię. Miałem być poza kadrą i
uczestniczyć w treningu dla piłkarzy niewystępujących w
spotkaniu. Rano okazało się, że Piotrek Stawarczyk ma gorączkę,
dlatego trener Probierz dowołał mnie do osiemnastki. Zmęczenie
mięśniowe Bartka Koniecznego spowodowało, że wszedłem na boisku.
Debiut będę pamiętał do końca życia. To był występ na
poziomie ekstraklasy, czyli spełniłem swoje marzenie z dzieciństwa.
Mam z tego dnia co wspominać.
ŁK:
Kolejne rozegrane przez Pana spotkanie, to mecz od pierwszej minuty w
derbach Łodzi. Pełne trybuny, strzelona bramka. Lepszego
przywitania się z kibicami, jeżeli chodzi o grę od pierwszej
minuty, nie mógł Pan sobie wyobrazić.
AT:
To, że zagrałem w derbach to była intuicja trenerska Probierza.
Wiedział, że coś musi zmienić, by zaskoczyć rywala. Tym
zaskoczeniem miał być mój występ. I się udało. Po dobrym
dośrodkowaniu skierowałem piłkę do bramki. Przywitałem się z
tymi fantastycznymi kibicami ukłonem, który do tej pory moja córka
mi pokazuje. Fajne przeżycie, fajny mecz. Pokonaliśmy ŁKS po
całkiem niezłej grze, także bardzo miłe doświadczenie.
ŁK:
Powiedział Pan, że trener Probierz chciał zaskoczyć rywali a
finalnie to również Pan zaskoczył trenera. Po spotkaniu z ŁKS-em
do jedenastej kolejki miejsca w składzie Pan nie oddał.
AT:
Nie do końca tak było. To, że się zjawiłem w Widzewie to był
pomysł trenera Probierza, a więc trener widział mnie w składzie.
Potrzebowałem trochę czasu, by zmienić swoją mentalność i
przyzwyczaić się do treningów. Przeskok z zajęć, które miałem
w drugiej lidze do tego, co serwował nam Probierz było
nieporównywalne. Czas był nieodzowny, by wskoczyć na odpowiedni
poziom. Tak jak Pan powiedział, dostałem swoją szansę i przez
najbliższe kolejki wychodziłem w pierwszym składzie. Raz było
lepiej, raz było gorzej, ale myślę, że w czerwonej koszulce
Widzewa, nie zagrałem żadnego spotkania, po którym mógłbym się
wstydzić.
ŁK:
Trener Probierz już wtedy był charyzmatycznym szkoleniowcem, który
potrafił mocno wstrząsnąć szatnią?
AT:
Nie będę mówił po jakie środki potrafił sięgnąć trener, bo
to jest tajemnica szatni. Ale mogę przyznać, że na mnie, jako
obecnym trenerze, zrobił największe wrażenie. Cały czas czerpię
wiedzę do swojej obecnej pracy, z tego co przez dwanaście miesięcy
przeżyłem w Widzewie. Zainspirował mnie i myślę, że wielu jego
byłych piłkarzy po tych metodach szkoleniowych czuło się dobrze.
ŁK:
Po zwycięstwie z ŁKS-em pojawiła się długa seria spotkań bez
zwycięstwa. Czego zabrakło tej drużynie, by notować lepsze
wyniki? Doświadczenia, umiejętności?
AT:
Na pewno zabrakło doświadczenia ale i jakości piłkarskiej. Możemy
wymieniać Brozia, Wawrzyniaka czy Grzelaka ale w tamtym czasie to
byli młodzi chłopcy. Ja miałem dwadzieścia osiem lat a byłem
jednym ze starszych zawodników. Obecnie ci piłkarze mają teraz
wyrobione nazwiska, jednak wtedy byli na dorobku. Ciężko było
spodziewać się zwycięstwa w każdym meczu. To był też poziom
ekstraklasy, o każde trzy punkty było niesamowicie trudno. Myślę,
że w tamtym sezonie graliśmy niezłą piłkę i fajnie się nas
oglądało.
ŁK:
Pamiętam spotkanie z Lechem, wygrane trzy do dwóch i faktycznie,
zdarzały się spotkania gdzie graliście bardzo ofensywnie i z
młodzieńczą fantazją. Kibicom chyba też się to podobało, bo
licznie przychodzili na stadion przy Piłsudskiego.
AT:
Obecnie frekwencja również jest imponująca. Obserwuję to co się
dzieje aktualnie w Widzewie. Prawda jest taka, że jak ma się trochę
gorszą jakość zawodników lub posiada się dużo zawodników,
którzy dopiero chcą coś w piłce osiągnąć braki trzeba
nadrabiać ambicją i zaangażowaniem. Takim zespołem byliśmy my.
Stąd też takie niespodziewane spotkania jak w tym pamiętnym meczu
z Lechem.
ŁK:
Po meczu z Lechem wypadł Pan ze składu a na wiosnę nie rozegrał
żadnego spotkania. Niechętnie wspominał Pan w wywiadach ten okres,
zdawkowo odpowiadając że rozwiązanie kontraktu nie było decyzją
ani trenera ani Pana. Może Pan teraz uchylić rąbka tajemnicy, co
się wtedy wydarzyło?
AT:
Jesienią kilka meczy zagrałem, nawet chyba więcej niż się
spodziewałem. Zimą bogatszy o doświadczenia z poprzedniej rundy
pracowałem ciężko i nieźle wyglądałem w meczach sparingowych.
Strzeliłem trzy bramki. Rozwiązanie kontraktu wiązało się z
przyjściem Oshadogana, który musiał występować na środku
obrony, należało więc zrobić dla niego miejsce w kadrze. Żeby
była jasność, nie mam do nikogo pretensji, nie czułem się w tej
sytuacji pokrzywdzony. Wiem, jakie były moje błędy. Zaakceptowałem
tę sytuację. Miałem trzyletni kontrakt, w którym był zapis, że
po każdym sezonie klub ma prawo umowę rozwiązać. Tak zadecydowali
włodarze klubu, więc się rozstaliśmy. Bardzo miło wspominam ten
rok w Widzewie. Ostatnio byłem ze swoimi podopiecznymi na turnieju w
Łodzi. Sentyment pozostał, wspomnienia wróciły i bardzo się z
tego cieszę.
ŁK:
Planuje Pan z młodzieżą przyjechać jeszcze do Łodzi by pokazać
młodzieży zmagania ligowe na nowym stadionie Widzewa?
AT:
Tak jak wspomniałem, byłem w marcu w Łodzi. Oczywiście
sprawdziłem, czy Widzew gra mecz u siebie. Niestety grał na
wyjeździe. Później Sebastian Madera wspominał, że nawet gdyby
mecz był u siebie to ciężko byłoby dostać bilety. Nie było
dużego żalu z mojej strony, ale bardzo chętnie wybrałbym się na
stadion i zobaczył jak teraz wygląda.
ŁK:
Można powiedzieć, że potrafił Pan strzelać bramki dużym firmom.
Bramka strzelona ŁKS-owi jak i Legii, jeszcze w barwach KSZO. Miał
Pan większą motywację w takich meczach czy wiedział jak się
ustawić w polu karnym by wykorzystać sytuację?
AT:
Myślę, że to był mój duży atut. Potrafiłem się odnaleźć w
polu karnym przeciwnika. Bramki głową strzelałem grając jeszcze w
Promieniu Żary w trzeciej lidze. Zawsze te sześć, siedem bramek w
sezonie udało się zdobyć, a grałem jako obrońca. Nie oszukajmy
się, bo to czy dołożę głowę czy nie, zależało od
dośrodkowania. W KSZO mieliśmy Jacka Berensztajna, znanego pewnie w
Łodzi. Trudno było nie wykorzystywać dośrodkowań Jacka. W
Widzewie też dostałem bardzo fajną piłkę i nie pozostało mi nic
innego jak głowę do piłki dołożyć. Nic wielkiego, ale jeszcze
raz podkreślę, ta bramka bardzo mnie cieszy i mam z tego fajne
wspomnienia.
ŁK:
Mimo, że w Łodzi spędził Pan rok, to Widzew w Pana sercu
zagościł.
AT:
Oczywiście, że tak. Nie powiem, że jestem fanatykiem Widzewa ale
ten klub ma swoje małe miejsce w moim sercu. Tutaj zadebiutowałem
na poziomie ekstraklasy. Jestem osobą twardo stąpająca po ziemi i
nigdy nie myślałem, że będzie mi dane na najwyższym szczeblu
zagrać a Widzew mi to umożliwił. Między innymi dzięki temu to
jest szczególne miejsce w moim serduchu.
fot:90minut.pl
fot:90minut.pl