niedziela, 15 kwietnia 2018

"Widzew w każdym meczu gra finał Ligi Mistrzów"- rozmowa z Arkadiuszem Onyszko









Szanowany przez kibiców każdego klubu, w którym grał. W Widzewie rozegrał 30 spotkań, a fani bardzo ciepło i miło go wspominają. O pobycie w Widzewie, o trenerze Smudzie oraz hipokryzji polskiej piłki rozmawiałem z Arkadiuszem Onyszko.


Ł.K.: Do Widzewa przyszedł pan, mając dwadzieścia trzy lata i sto dwa spotkania w seniorskiej piłce. Wejście do szatni ówczesnego Mistrza Polski chyba nie było trudne i nie miał pan problemu z zaadaptowaniem się w klubie.

Arkadiusz Onyszko: Kilka osób znałem już wcześniej, więc nie było to trudne. Przyszedłem do Widzewa, gdy łodzianie zdobyli mistrzostwo po niesamowitym meczu na Legii. Było wiadomo, że RTS zagra w eliminacjach do Champions League. Przychodząc miałem świadomość, że to fantastyczna drużyna i jest tam świetny trener. Wchodziłem nie na pewniaka, czułem respekt, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, przed tymi zawodnikami.


Ł.K.: Śmiano się, że w Lechu miał pan bardzo dużo okazji, by się wykazać i stąd też ten transfer. Dodatkowo przeniesienie do Łodzi było zapewne spowodowane możliwością gry w europejskich pucharach. Jednak ta przygoda była krótka, ale intensywna, bo do Łodzi przyjechały wielkie firmy : Parma i Udinese.

A.O.: Grałem sezon w Lechu Poznań i przyszedłem do Widzewa, bo Andrzej Grajewski chciał mnie w Łodzi. Byłem młodym, perspektywicznym zawodnikiem, grałem w reprezentacjach młodzieżowych i patrzyli na mój transfer przyszłościowo. Młody chłopak, dużo występów w ekstraklasie. Myślę, że byłem łakomym kąskiem na rynku transferowym. Trafiliśmy nieszczęśnie na Parmę, gdzie jakby teraz spojrzeć, grały same legendy. Nie mieliśmy z nimi żadnych szans. Pierwszy mecz w Łodzi przegrany cztery jeden, na wyjeździe mecz w ogóle nam nie wyszedł. Z Udinese wygraliśmy u siebie jeden do zera, jeśli dobrze pamiętam.


Ł.K.: Tak. Jeden do zera u siebie, a na wyjeździe szybko stracona bramka i Udinese później rozstrzygnęło spotkanie.

A.O.:Mimo wszystko była to moja ogromna przygoda. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Z tymi dwoma drużynami w tamtym czasie nie byliśmy w stanie rywalizować.


Ł.K.: Często pan wspominał w wywiadach Franciszka Smudę. Mówił pan, że to fantastyczny trener. Jestem zawsze pełen podziwu dla piłkarzy, którzy chwalą „Franza”. Teraz można odczuć, że młodsi piłkarze, zwłaszcza na odprawach, podchodzą niepoważnie do trenera, również ze względu na sposób mowy. Za pana czasów chyba wszyscy szanowali trenera Smudę.

A.O.: Teraz młodzież jest rozwydrzona tak bardzo, że jest w stanie zadzwonić do trenera i zapytać czemu nie gra lub napisać SMS-a. Ja się wychowałem troszkę w innych czasach. Wtedy takie rzeczy były nie do pomyślenia. Nie znamy czasami swojego miejsca w szeregu. Wszyscy myślą, że już są najlepsi na świecie. Zwłaszcza tak myślą rodzice młodych piłkarzy. My odnosiliśmy się z szacunkiem do trenera Smudy. Powiem szczerze, że nigdy nie myślałem, będąc zawodnikiem trenera, że będę pracował w sztabie szkoleniowym razem z nim. A taka sytuacja wydarzyła się po dwudziestu kilku latach. Pracowaliśmy razem w Górniku Łęczna. Nie zmienię absolutnie zdania, a nawet powiem więcej: Franciszek Smuda to bardzo dobry trener, doskonale czuje szatnię. Miałem wielu utytułowanych trenerów za granicą. Larsa Olsena, który był mistrzem europy czy Bruce’a Riocha, który trenował Arsenal. Trenera Smudę bardzo wysoko stawiam w tej hierarchii. Uważam, że wiele można się od niego nauczyć. Ma mega dobre podejście do zawodników, wie co do nich powiedzieć, jak z nimi rozmawiać. Niewielu jest takich szkoleniowców.


Ł.K.: Czyli przyjście Franciszka Smudy do trzeciej ligi, według pana był jednym z lepszych ruchów odradzającego się Widzewa?

A.O.: Uważam, że tak.


Ł.K.: Podczas pana pobytu w Widzewie, pojawiły się pierwsze skazy w organizacji Mistrza Polski za rządów Andrzeja Grajewskiego. Trenerowi zaczęły puszczać nerwy na konferencjach prasowych, pojawiły się opóźnienia w wypłatach.

A.O.: Nie tylko pana Grajewskiego. Tam było jeszcze kilka osób, które decydowały o klubie, a pieniędzy i tak nie było. Najgorsze jest to, że po tylu latach nadal nie płacą (śmiech). To jest przerażające. Człowiek doświadczył dobrobytu, wyjechał za granicę, przez jedenaście lat nie opóźnili się nawet sekundy z wypłatą. Przyjeżdżasz po piętnastu latach do kraju i nadal nie płacą. Nie wyciągamy wniosków i ta liga jest jaka jest.


Ł.K.: Coraz ładniejsze stadiony, a w kasie pustki.

A.O.: Cały czas totalna partyzantka. Nie wiem, czy to się kiedykolwiek zmieni. Mamy aspiracje, by grać w Champions League, a myślę, że na dzień dzisiejszy jest to odległa historia dla naszych klubów. W profesjonalnej piłce wszystko jest zaplanowane co do sekundy. Wszystko fachowo prowadzone. To jest uwłaczające, że nie ma zasady przed sezonem, że każdy klub musi pokazać, że ma budżet, i że stać go na to, aby płacić przez cały sezon. Mówi się, że wówczas połowa ligi by nie grała. Widocznie trzeba zrobić mniejszą ligę, ale w pełni profesjonalną.


Ł.K.: Biorąc pod uwagę opinie o Kamilu Wilczku czy Adrianie Mierzejewskim, że jeden strzela w słabej lidze duńskiej, drugi zaś gra gdzieś na końcu świata, zastanawiam się, czy to nie jest hipokryzja, przyglądając się temu, jak wyglądają mecze w polskiej lidze.

A.O.: Ile lat przerwy było między występem Widzewa i Legii w Lidze Mistrzów? Dwadzieścia dwa? Dwadzieścia trzy? Gdy byłem w Danii, grały trzy albo cztery kluby w Champions League. Grali Brondby, FC Kopenhaga, Oldborg, a u nas przez dwadzieścia kilka lat nic. Poziom reprezentacji duńskiej też nie jest najgorszy. W porównaniu do naszej ligi, myślę, że duńska liga jest zdecydowanie lepsza.


Ł.K.: Podjąłem to pytanie, bo myślę, że również przez to rozegrał pan w kadrze tylko dwa spotkania. Dodatkowo na brak klasowych bramkarzy też nie narzekaliśmy.

A.O.: Rzeczywiście, trafiłem na taki okres, kiedy było wielu fantastycznych bramkarzy i grali w dużo lepszych klubach. Dziś to rozumiem. Nie mam większych pretensji, bo było to zrozumiałe dla trenera, który powoływał piłkarzy do reprezentacji. Zawsze lepiej było powołać Boruca z Celticu czy Jerzego Dudka z Liverpoolu, niż Arkadiusza Onyszkę z Odense.
Wielokrotnie w wywiadach potwierdzałem, że zasługiwałem na to, żeby mnie sprawdzić. Powołać na kadrę, pozwolić zagrać „połówkę” tak, jak teraz trener Nawałka dał szansę Białkowskiemu. Nie pasuje, to proszę bardzo, ale przynajmniej wiem, że gdzieś ta szansa była. Ja w ogóle tej okazji nie otrzymałem. Lekki niedosyt pozostaje.


Ł.K.: Prowadzi pan też akademię, więc bramkarze mają się od kogo uczyć fachu.

A.O.: Jeżeli chodzi o akademię, to nie prowadzę typowej akademii bramkarskiej. To akademia ogólna dla dzieci. Chwilowo tylko bramkarze Motoru Lublin mogą czerpać z mojej wiedzy.


Ł.K.: Oglądał pan derby trójmiasta w poprzedniej kolejce? (Rozmowa odbyła się chwilę po derbach w 31 kolejce ekstraklasy.)

A.O.: Nie, dzisiaj właśnie bieżące oglądałem.


Ł.K.: W poprzedniej kolejce, jeszcze przed podziałem na grupę mistrzowską i spadkową, po meczu, Sławczew i Sławomir Peszko zaczęli kopać dmuchane lalki w barwach Arki. Jak to jest, że część piłkarzy musi robić „pokazówki” pod kibiców, a pan był naturalny i pomimo spędzenia tylko roku w Łodzi, kibice Widzewa pana bardzo dobrze wspominają.

A.O.: Nigdy w życiu nie powiem na Widzew złego słowa. Kto by nie pytał, gdzie bym nie był, w jakim klubie bym nie był, to nigdy nie powiem źle. To był fantastyczny czas. Tak mile to wspominam, nie tylko piłkarsko, ale też życie na co dzień. W tamtych czasach w Łodzi ludzie byli inni. W różnych miastach mieszkałem, ale Łódź była najbardziej rodzinna. Niby tylko rok czasu, ale atmosfera na stadionie była niesamowita, w klubie tak samo, mimo że nie płacili wtedy. Osoba trenera Smudy miała duże znaczenie. Do tego klubu przychodziło się z przyjemnością, choć moje początki z trenerem nie były takie łatwe. Na ławkę mnie posadził w meczu pucharowym z Baku. Zacząłem tak nie za bardzo, dopiero później się rozkręciłem. Mimo wszystko, bardzo dobrze go wspominam i uważam go za świetnego fachowca.
Myślę, że ludzie za bardzo pozwolili sobie na chamskie traktowanie trenera. Nie wolno. Daj Boże, by wszyscy w piłce osiągnęli takie sukcesy, jak Franciszek Smuda. Uważam, że w piłce nożnej powinna być jakaś hierarchia. Hierarchia taka, że jeżeli trener Smuda zdobył trzy czy cztery razy mistrzostwo i prowadził reprezentację, a ktoś więcej od niego osiągnie to wtedy będzie mógł się o nim wypowiadać. Widzę, że wszyscy się wypowiadają, a zwłaszcza młodzi zawodnicy, którzy nic nie osiągnęli. Oni uważają, że jak ustawisz całe boisko palikami to jesteś dobrym trenerem. A nie o to chodzi.

Ł.K.: Słuchając pana wspomnień z pobytu, mam wrażenie, że podpisał by się pan pod zdaniem, które powiedział pan,gdy Widzew spadał z pierwszej ligi i powoli upadał: „Widzew trzeba traktować jak dobro narodowe”?

A.O.: Oczywiście. Taki klub nie powinien zniknąć z mapy polski. Tam były zawirowania finansowe i Widzew jest tam, gdzie jest. Też pracuję w trzeciej lidze i to nie jest taki poziom, jak kiedyś. Ciężko awansować i jest duża presja. Pod taką presją, niezależnie od tego, jakbyś był mocny psychicznie, to mimo wszystko można mieć sztywne nogi. Trener Smuda nie ma prostego zadania i jakikolwiek trener by przyszedł, też nie będzie miał łatwo. Tak samo w Motorze, jak i w Widzewie.

Ł.K.: Kibice również wymagają, by tę ligę, mówiąc po piłkarsku „zjeść”.

A.O.: To ma trochę podłoże psychologiczne. Grasz u siebie, piętnaście tysięcy kibiców, piękny stadion, typowa piłkarska atmosfera i nagle jest wyjazd i grasz w polu. Piłkarsko może i Widzew jest lepszy od innych drużyn, tak jak i finansowo czy organizacyjnie. Ale mentalnie musisz się przestawić z dnia na dzień na inną grę. Musisz być jak koń: klapki na oczach, jest tylko dziewięćdziesiąt minut, wykonujesz profesjonalną robotę i jedziesz do domu. Dodatkowo te boiska są nierówne, gdzieś jest jakiś spad i trzeba sobie radzić. To jest walka mentalna. My również to przeżywamy, bo akurat jesteśmy w tej samej lidze, tylko w innej grupie i to nie jest łatwa sprawa.


Ł.K.: Dodatkowo ta trzecia liga jest zdecydowanie bardziej fizyczna. Jest mniej miejsca na boisku, każdy daje z siebie wszystko .

A.O.: Dokładnie. Gdy przyjeżdżają drużyny na papierze słabsze na stadion Widzewa, gdzie jest piękna murawa, dużo kibiców, to wzniosą się na wyżyny umiejętności. Niedobrze się gra przeciwko takim klubom. Widzew w każdym meczu gra finał Ligi Mistrzów. Jest to ciężkie psychicznie. Wręcz niemożliwe. Dlatego w wielu meczach, gdzie powinni wygrać, przegrywają lub remisują. Nie są wstanie mentalnie tego ugryźć. A mówienie, że to jest tylko trzecia liga nie jest sprawiedliwe. Wszyscy się starają, a dodatkowo taka opinia usztywnia i ciężej dać z siebie sto procent swoich możliwości.

Ł.K.: Z tego, co wiem, nie był pan jeszcze na nowym stadionie Widzewa. Jak rozumiem, mogę panu życzyć żebyśmy spotkali się w przyszłym roku na stadionie w Łodzi, a pan jako trener bramkarzy Motoru.

A.O.: Daj Boże, bardzo bym tego chciał. Jedno jest pewne, jakby kiedyś komuś wpadł do głowy pomysł, żeby zaprosić mnie na stadion czy zatrudnić w roli trenera… Widzewowi się nie odmawia.




fot: http://lublin.wyborcza.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz