Szanowany przez kibiców każdego klubu, w którym grał. W Widzewie rozegrał 30 spotkań, a fani bardzo ciepło i miło go wspominają. O pobycie w Widzewie, o trenerze Smudzie oraz hipokryzji polskiej piłki rozmawiałem z Arkadiuszem Onyszko.
Ł.K.:
Do Widzewa przyszedł pan, mając dwadzieścia trzy lata i sto dwa
spotkania w seniorskiej piłce. Wejście do szatni ówczesnego
Mistrza Polski chyba nie było trudne i nie miał pan problemu z
zaadaptowaniem się w klubie.
Arkadiusz
Onyszko: Kilka osób znałem już wcześniej, więc nie było to
trudne. Przyszedłem do Widzewa, gdy łodzianie zdobyli mistrzostwo
po niesamowitym meczu na Legii. Było wiadomo, że RTS zagra w
eliminacjach do Champions League. Przychodząc miałem świadomość,
że to fantastyczna drużyna i jest tam świetny trener. Wchodziłem
nie na pewniaka, czułem respekt, w pozytywnym tego słowa znaczeniu,
przed tymi zawodnikami.
Ł.K.:
Śmiano się, że w Lechu miał pan bardzo dużo okazji, by się
wykazać i stąd też ten transfer. Dodatkowo przeniesienie do Łodzi
było zapewne spowodowane możliwością gry w europejskich
pucharach. Jednak ta przygoda była krótka, ale intensywna, bo do
Łodzi przyjechały wielkie firmy : Parma i Udinese.
A.O.:
Grałem sezon w Lechu Poznań i przyszedłem do Widzewa, bo
Andrzej Grajewski chciał mnie w Łodzi. Byłem młodym,
perspektywicznym zawodnikiem, grałem w reprezentacjach młodzieżowych
i patrzyli na mój transfer przyszłościowo. Młody chłopak, dużo
występów w ekstraklasie. Myślę, że byłem łakomym kąskiem na
rynku transferowym. Trafiliśmy nieszczęśnie na Parmę, gdzie jakby
teraz spojrzeć, grały same legendy. Nie mieliśmy z nimi żadnych
szans. Pierwszy mecz w Łodzi przegrany cztery jeden, na wyjeździe
mecz w ogóle nam nie wyszedł. Z Udinese wygraliśmy u siebie jeden
do zera, jeśli dobrze pamiętam.
Ł.K.:
Tak. Jeden do zera u siebie, a na wyjeździe szybko stracona bramka i
Udinese później rozstrzygnęło spotkanie.
A.O.:Mimo
wszystko była to moja ogromna przygoda. Zrobiliśmy wszystko, co w
naszej mocy. Z tymi dwoma drużynami w tamtym czasie nie byliśmy w
stanie rywalizować.
Ł.K.:
Często pan wspominał w wywiadach Franciszka Smudę. Mówił pan, że
to fantastyczny trener. Jestem zawsze pełen podziwu dla piłkarzy,
którzy chwalą „Franza”. Teraz można odczuć, że młodsi
piłkarze, zwłaszcza na odprawach, podchodzą niepoważnie do
trenera, również ze względu na sposób mowy. Za pana czasów chyba
wszyscy szanowali trenera Smudę.
A.O.:
Teraz młodzież jest rozwydrzona tak bardzo, że jest w stanie
zadzwonić do trenera i zapytać czemu nie gra lub napisać SMS-a. Ja
się wychowałem troszkę w innych czasach. Wtedy takie rzeczy były
nie do pomyślenia. Nie znamy czasami swojego miejsca w szeregu.
Wszyscy myślą, że już są najlepsi na świecie. Zwłaszcza tak
myślą rodzice młodych piłkarzy. My odnosiliśmy się z szacunkiem
do trenera Smudy. Powiem szczerze, że nigdy nie myślałem, będąc
zawodnikiem trenera, że będę pracował w sztabie szkoleniowym
razem z nim. A taka sytuacja wydarzyła się po dwudziestu kilku
latach. Pracowaliśmy razem w Górniku Łęczna. Nie zmienię
absolutnie zdania, a nawet powiem więcej: Franciszek Smuda to bardzo
dobry trener, doskonale czuje szatnię. Miałem wielu utytułowanych
trenerów za granicą. Larsa Olsena, który był mistrzem europy czy
Bruce’a Riocha, który trenował Arsenal. Trenera Smudę bardzo
wysoko stawiam w tej hierarchii. Uważam, że wiele można się od
niego nauczyć. Ma mega dobre podejście do zawodników, wie co do
nich powiedzieć, jak z nimi rozmawiać. Niewielu jest takich
szkoleniowców.
Ł.K.:
Czyli przyjście Franciszka Smudy do trzeciej ligi, według pana był
jednym z lepszych ruchów odradzającego się Widzewa?
A.O.:
Uważam, że tak.
Ł.K.:
Podczas pana pobytu w Widzewie, pojawiły się pierwsze skazy w
organizacji Mistrza Polski za rządów Andrzeja Grajewskiego.
Trenerowi zaczęły puszczać nerwy na konferencjach prasowych,
pojawiły się opóźnienia w wypłatach.
A.O.:
Nie tylko pana Grajewskiego. Tam było jeszcze kilka osób, które
decydowały o klubie, a pieniędzy i tak nie było. Najgorsze jest
to, że po tylu latach nadal nie płacą (śmiech). To jest
przerażające. Człowiek doświadczył dobrobytu, wyjechał za
granicę, przez jedenaście lat nie opóźnili się nawet sekundy z
wypłatą. Przyjeżdżasz po piętnastu latach do kraju i nadal nie
płacą. Nie wyciągamy wniosków i ta liga jest jaka jest.
Ł.K.:
Coraz ładniejsze stadiony, a w kasie pustki.
A.O.:
Cały czas totalna partyzantka. Nie wiem, czy to się
kiedykolwiek zmieni. Mamy aspiracje, by grać w Champions League, a
myślę, że na dzień dzisiejszy jest to odległa historia dla
naszych klubów. W profesjonalnej piłce wszystko jest zaplanowane co
do sekundy. Wszystko fachowo prowadzone. To jest uwłaczające, że
nie ma zasady przed sezonem, że każdy klub musi pokazać, że ma
budżet, i że stać go na to, aby płacić przez cały sezon. Mówi
się, że wówczas połowa ligi by nie grała. Widocznie trzeba
zrobić mniejszą ligę, ale w pełni profesjonalną.
Ł.K.:
Biorąc pod uwagę opinie o Kamilu Wilczku czy Adrianie
Mierzejewskim, że jeden strzela w słabej lidze duńskiej, drugi zaś
gra gdzieś na końcu świata, zastanawiam się,
czy to nie jest hipokryzja, przyglądając się temu, jak
wyglądają mecze w polskiej lidze.
A.O.:
Ile lat przerwy było między występem Widzewa i Legii w Lidze
Mistrzów? Dwadzieścia dwa? Dwadzieścia trzy? Gdy byłem w Danii,
grały trzy albo cztery kluby w Champions League. Grali Brondby, FC
Kopenhaga, Oldborg, a u nas przez dwadzieścia kilka lat nic. Poziom
reprezentacji duńskiej też nie jest najgorszy. W porównaniu do
naszej ligi, myślę, że duńska liga jest zdecydowanie lepsza.
Ł.K.:
Podjąłem to pytanie, bo myślę, że również przez to rozegrał
pan w kadrze tylko dwa spotkania. Dodatkowo na brak klasowych
bramkarzy też nie narzekaliśmy.
A.O.: Rzeczywiście, trafiłem na taki okres, kiedy było wielu fantastycznych bramkarzy i grali w dużo lepszych klubach. Dziś to rozumiem. Nie mam większych pretensji, bo było to zrozumiałe dla trenera, który powoływał piłkarzy do reprezentacji. Zawsze lepiej było powołać Boruca z Celticu czy Jerzego Dudka z Liverpoolu, niż Arkadiusza Onyszkę z Odense.
Wielokrotnie
w wywiadach potwierdzałem, że zasługiwałem na to, żeby mnie
sprawdzić. Powołać na kadrę, pozwolić zagrać „połówkę”
tak, jak teraz trener Nawałka dał szansę Białkowskiemu. Nie
pasuje, to proszę bardzo, ale przynajmniej wiem, że gdzieś ta
szansa była. Ja w ogóle tej okazji nie otrzymałem. Lekki niedosyt
pozostaje.
Ł.K.:
Prowadzi pan też akademię, więc bramkarze mają się od kogo uczyć
fachu.
A.O.:
Jeżeli chodzi o akademię, to nie prowadzę typowej akademii
bramkarskiej. To akademia ogólna dla dzieci. Chwilowo tylko
bramkarze Motoru Lublin mogą czerpać z mojej wiedzy.
Ł.K.:
Oglądał pan derby trójmiasta w poprzedniej kolejce? (Rozmowa
odbyła się chwilę po derbach w 31 kolejce ekstraklasy.)
A.O.:
Nie, dzisiaj właśnie bieżące oglądałem.
Ł.K.:
W poprzedniej kolejce, jeszcze przed podziałem na grupę mistrzowską
i spadkową, po meczu, Sławczew i Sławomir Peszko zaczęli kopać
dmuchane lalki w barwach Arki. Jak to jest, że część piłkarzy
musi robić „pokazówki” pod kibiców, a pan był naturalny i
pomimo spędzenia tylko roku w Łodzi, kibice Widzewa pana bardzo
dobrze wspominają.
A.O.:
Nigdy w życiu nie powiem na Widzew złego słowa. Kto by nie pytał,
gdzie bym nie był, w jakim klubie bym nie był, to nigdy nie powiem
źle. To był fantastyczny czas. Tak mile to wspominam, nie tylko
piłkarsko, ale też życie na co dzień. W tamtych czasach w Łodzi
ludzie byli inni. W różnych miastach mieszkałem, ale Łódź była
najbardziej rodzinna. Niby tylko rok czasu, ale atmosfera na
stadionie była niesamowita, w klubie tak samo, mimo że nie płacili
wtedy. Osoba trenera Smudy miała duże znaczenie. Do tego klubu
przychodziło się z przyjemnością, choć moje początki z trenerem
nie były takie łatwe. Na ławkę mnie posadził w meczu pucharowym
z Baku. Zacząłem tak nie za bardzo, dopiero później się
rozkręciłem. Mimo wszystko, bardzo dobrze go wspominam i uważam go
za świetnego fachowca.
Myślę,
że ludzie za bardzo pozwolili sobie na chamskie traktowanie trenera.
Nie wolno. Daj Boże, by wszyscy w piłce osiągnęli takie sukcesy,
jak Franciszek Smuda. Uważam, że w piłce nożnej powinna być
jakaś hierarchia. Hierarchia taka, że jeżeli trener Smuda zdobył
trzy czy cztery razy mistrzostwo i prowadził reprezentację, a ktoś
więcej od niego osiągnie to wtedy będzie mógł się o nim
wypowiadać. Widzę, że wszyscy się wypowiadają, a zwłaszcza
młodzi zawodnicy, którzy nic nie osiągnęli. Oni uważają, że
jak ustawisz całe boisko palikami to jesteś dobrym trenerem. A nie
o to chodzi.
Ł.K.:
Słuchając pana wspomnień z pobytu,
mam wrażenie, że podpisał by się pan pod zdaniem, które
powiedział pan,gdy Widzew spadał z pierwszej ligi i
powoli upadał: „Widzew trzeba traktować jak dobro narodowe”?
A.O.: Oczywiście. Taki klub nie powinien zniknąć z mapy polski. Tam były zawirowania finansowe i Widzew jest tam, gdzie jest. Też pracuję w trzeciej lidze i to nie jest taki poziom, jak kiedyś. Ciężko awansować i jest duża presja. Pod taką presją, niezależnie od tego, jakbyś był mocny psychicznie, to mimo wszystko można mieć sztywne nogi. Trener Smuda nie ma prostego zadania i jakikolwiek trener by przyszedł, też nie będzie miał łatwo. Tak samo w Motorze, jak i w Widzewie.
Ł.K.: Kibice również wymagają, by tę ligę, mówiąc po piłkarsku „zjeść”.
A.O.:
To ma trochę podłoże psychologiczne. Grasz u siebie, piętnaście
tysięcy kibiców, piękny stadion, typowa piłkarska atmosfera i
nagle jest wyjazd i grasz w polu. Piłkarsko może i Widzew jest
lepszy od innych drużyn, tak jak i finansowo czy organizacyjnie. Ale
mentalnie musisz się przestawić z dnia na dzień na inną grę.
Musisz być jak koń: klapki na oczach, jest tylko dziewięćdziesiąt
minut, wykonujesz profesjonalną robotę i jedziesz do domu.
Dodatkowo te boiska są nierówne, gdzieś jest jakiś spad i trzeba
sobie radzić. To jest walka mentalna. My również to przeżywamy,
bo akurat jesteśmy w tej samej lidze, tylko w innej grupie i to nie
jest łatwa sprawa.
Ł.K.:
Dodatkowo ta trzecia liga jest zdecydowanie bardziej fizyczna. Jest
mniej miejsca na boisku, każdy daje z siebie wszystko .
A.O.:
Dokładnie. Gdy przyjeżdżają drużyny na papierze słabsze na
stadion Widzewa, gdzie jest piękna murawa, dużo kibiców, to
wzniosą się na wyżyny umiejętności. Niedobrze się gra przeciwko
takim klubom. Widzew w każdym meczu gra finał Ligi Mistrzów. Jest
to ciężkie psychicznie. Wręcz niemożliwe. Dlatego w wielu
meczach, gdzie powinni wygrać, przegrywają lub remisują. Nie są
wstanie mentalnie tego ugryźć. A mówienie, że to jest tylko
trzecia liga nie jest sprawiedliwe. Wszyscy się starają, a
dodatkowo taka opinia usztywnia i ciężej dać z siebie sto procent
swoich możliwości.
Ł.K.:
Z tego, co wiem, nie był pan jeszcze na nowym stadionie Widzewa. Jak
rozumiem, mogę panu życzyć żebyśmy spotkali się w przyszłym
roku na stadionie w Łodzi, a pan jako trener bramkarzy Motoru.
A.O.:
Daj Boże, bardzo bym tego chciał. Jedno jest pewne, jakby kiedyś
komuś wpadł do głowy pomysł, żeby zaprosić mnie na stadion czy
zatrudnić w roli trenera… Widzewowi się nie odmawia.
fot: http://lublin.wyborcza.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz