czwartek, 26 kwietnia 2018

Andrzej Tychowski " Ten klub ma swoje małe miejsce w moim sercu"





W Widzewie spędził jeden sezon. Strzelił bramkę w derbach Łodzi. Waleczny ale twardo stąpający po ziemi. Andrzej Tychowski w rozmowie na temat jego pobytu Łodzi.


ŁK: Do Widzewa przychodził Pan, gdy prezesem był Zbigniew Boniek. W klubie miało być „skromnie, ale godnie”. Udało się osiągnąć ten cel przez aktualnego prezesa PZPN-u?

Andrzej Tychowski: Przyszedłem do Widzewa już po awansie do ekstraklasy. Nie miałem możliwości porównania tego co zastałem w Łodzi z innymi klubami z najwyższego szczebla rozgrywkowego, więc trudno mi oceniać jakie warunki zapewnił prezes Boniek. Byłem na pewno bardzo zadowolony, niczego nam nie brakowało. Myślę, że prezes w tym trudnym czasie stanął na wysokości zadania.


ŁK: Pierwsze Pana spotkanie w Łodzi to dwanaście minut z Groclinem. Jak wspomina Pan debiut na stadionie przy Piłsudskiego?

AT: Tamten mecz ma ciekawą historię. Miałem być poza kadrą i uczestniczyć w treningu dla piłkarzy niewystępujących w spotkaniu. Rano okazało się, że Piotrek Stawarczyk ma gorączkę, dlatego trener Probierz dowołał mnie do osiemnastki. Zmęczenie mięśniowe Bartka Koniecznego spowodowało, że wszedłem na boisku. Debiut będę pamiętał do końca życia. To był występ na poziomie ekstraklasy, czyli spełniłem swoje marzenie z dzieciństwa. Mam z tego dnia co wspominać.


ŁK: Kolejne rozegrane przez Pana spotkanie, to mecz od pierwszej minuty w derbach Łodzi. Pełne trybuny, strzelona bramka. Lepszego przywitania się z kibicami, jeżeli chodzi o grę od pierwszej minuty, nie mógł Pan sobie wyobrazić.

AT: To, że zagrałem w derbach to była intuicja trenerska Probierza. Wiedział, że coś musi zmienić, by zaskoczyć rywala. Tym zaskoczeniem miał być mój występ. I się udało. Po dobrym dośrodkowaniu skierowałem piłkę do bramki. Przywitałem się z tymi fantastycznymi kibicami ukłonem, który do tej pory moja córka mi pokazuje. Fajne przeżycie, fajny mecz. Pokonaliśmy ŁKS po całkiem niezłej grze, także bardzo miłe doświadczenie.


ŁK: Powiedział Pan, że trener Probierz chciał zaskoczyć rywali a finalnie to również Pan zaskoczył trenera. Po spotkaniu z ŁKS-em do jedenastej kolejki miejsca w składzie Pan nie oddał.

AT: Nie do końca tak było. To, że się zjawiłem w Widzewie to był pomysł trenera Probierza, a więc trener widział mnie w składzie. Potrzebowałem trochę czasu, by zmienić swoją mentalność i przyzwyczaić się do treningów. Przeskok z zajęć, które miałem w drugiej lidze do tego, co serwował nam Probierz było nieporównywalne. Czas był nieodzowny, by wskoczyć na odpowiedni poziom. Tak jak Pan powiedział, dostałem swoją szansę i przez najbliższe kolejki wychodziłem w pierwszym składzie. Raz było lepiej, raz było gorzej, ale myślę, że w czerwonej koszulce Widzewa, nie zagrałem żadnego spotkania, po którym mógłbym się wstydzić.


ŁK: Trener Probierz już wtedy był charyzmatycznym szkoleniowcem, który potrafił mocno wstrząsnąć szatnią?

AT: Nie będę mówił po jakie środki potrafił sięgnąć trener, bo to jest tajemnica szatni. Ale mogę przyznać, że na mnie, jako obecnym trenerze, zrobił największe wrażenie. Cały czas czerpię wiedzę do swojej obecnej pracy, z tego co przez dwanaście miesięcy przeżyłem w Widzewie. Zainspirował mnie i myślę, że wielu jego byłych piłkarzy po tych metodach szkoleniowych czuło się dobrze.


ŁK: Po zwycięstwie z ŁKS-em pojawiła się długa seria spotkań bez zwycięstwa. Czego zabrakło tej drużynie, by notować lepsze wyniki? Doświadczenia, umiejętności?

AT: Na pewno zabrakło doświadczenia ale i jakości piłkarskiej. Możemy wymieniać Brozia, Wawrzyniaka czy Grzelaka ale w tamtym czasie to byli młodzi chłopcy. Ja miałem dwadzieścia osiem lat a byłem jednym ze starszych zawodników. Obecnie ci piłkarze mają teraz wyrobione nazwiska, jednak wtedy byli na dorobku. Ciężko było spodziewać się zwycięstwa w każdym meczu. To był też poziom ekstraklasy, o każde trzy punkty było niesamowicie trudno. Myślę, że w tamtym sezonie graliśmy niezłą piłkę i fajnie się nas oglądało.


ŁK: Pamiętam spotkanie z Lechem, wygrane trzy do dwóch i faktycznie, zdarzały się spotkania gdzie graliście bardzo ofensywnie i z młodzieńczą fantazją. Kibicom chyba też się to podobało, bo licznie przychodzili na stadion przy Piłsudskiego.

AT: Obecnie frekwencja również jest imponująca. Obserwuję to co się dzieje aktualnie w Widzewie. Prawda jest taka, że jak ma się trochę gorszą jakość zawodników lub posiada się dużo zawodników, którzy dopiero chcą coś w piłce osiągnąć braki trzeba nadrabiać ambicją i zaangażowaniem. Takim zespołem byliśmy my. Stąd też takie niespodziewane spotkania jak w tym pamiętnym meczu z Lechem.


ŁK: Po meczu z Lechem wypadł Pan ze składu a na wiosnę nie rozegrał żadnego spotkania. Niechętnie wspominał Pan w wywiadach ten okres, zdawkowo odpowiadając że rozwiązanie kontraktu nie było decyzją ani trenera ani Pana. Może Pan teraz uchylić rąbka tajemnicy, co się wtedy wydarzyło?

AT: Jesienią kilka meczy zagrałem, nawet chyba więcej niż się spodziewałem. Zimą bogatszy o doświadczenia z poprzedniej rundy pracowałem ciężko i nieźle wyglądałem w meczach sparingowych. Strzeliłem trzy bramki. Rozwiązanie kontraktu wiązało się z przyjściem Oshadogana, który musiał występować na środku obrony, należało więc zrobić dla niego miejsce w kadrze. Żeby była jasność, nie mam do nikogo pretensji, nie czułem się w tej sytuacji pokrzywdzony. Wiem, jakie były moje błędy. Zaakceptowałem tę sytuację. Miałem trzyletni kontrakt, w którym był zapis, że po każdym sezonie klub ma prawo umowę rozwiązać. Tak zadecydowali włodarze klubu, więc się rozstaliśmy. Bardzo miło wspominam ten rok w Widzewie. Ostatnio byłem ze swoimi podopiecznymi na turnieju w Łodzi. Sentyment pozostał, wspomnienia wróciły i bardzo się z tego cieszę.


ŁK: Planuje Pan z młodzieżą przyjechać jeszcze do Łodzi by pokazać młodzieży zmagania ligowe na nowym stadionie Widzewa?

AT: Tak jak wspomniałem, byłem w marcu w Łodzi. Oczywiście sprawdziłem, czy Widzew gra mecz u siebie. Niestety grał na wyjeździe. Później Sebastian Madera wspominał, że nawet gdyby mecz był u siebie to ciężko byłoby dostać bilety. Nie było dużego żalu z mojej strony, ale bardzo chętnie wybrałbym się na stadion i zobaczył jak teraz wygląda.


ŁK: Można powiedzieć, że potrafił Pan strzelać bramki dużym firmom. Bramka strzelona ŁKS-owi jak i Legii, jeszcze w barwach KSZO. Miał Pan większą motywację w takich meczach czy wiedział jak się ustawić w polu karnym by wykorzystać sytuację?

AT: Myślę, że to był mój duży atut. Potrafiłem się odnaleźć w polu karnym przeciwnika. Bramki głową strzelałem grając jeszcze w Promieniu Żary w trzeciej lidze. Zawsze te sześć, siedem bramek w sezonie udało się zdobyć, a grałem jako obrońca. Nie oszukajmy się, bo to czy dołożę głowę czy nie, zależało od dośrodkowania. W KSZO mieliśmy Jacka Berensztajna, znanego pewnie w Łodzi. Trudno było nie wykorzystywać dośrodkowań Jacka. W Widzewie też dostałem bardzo fajną piłkę i nie pozostało mi nic innego jak głowę do piłki dołożyć. Nic wielkiego, ale jeszcze raz podkreślę, ta bramka bardzo mnie cieszy i mam z tego fajne wspomnienia.


ŁK: Mimo, że w Łodzi spędził Pan rok, to Widzew w Pana sercu zagościł.

AT: Oczywiście, że tak. Nie powiem, że jestem fanatykiem Widzewa ale ten klub ma swoje małe miejsce w moim sercu. Tutaj zadebiutowałem na poziomie ekstraklasy. Jestem osobą twardo stąpająca po ziemi i nigdy nie myślałem, że będzie mi dane na najwyższym szczeblu zagrać a Widzew mi to umożliwił. Między innymi dzięki temu to jest szczególne miejsce w moim serduchu.


fot:90minut.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz